“Płacę dużą cenę za swoją specyficzną osobowość.” – rozmowa z Arkiem Kłusowskim

Cześć!

12.02.17 ruszyłam do białostockiego Sześcianu, by poznać projekt “Gorczyca with friends” z gościnnym udziałem Arka Kłusowskiego i Jacka Moore’a. Muzycy zgodzili się odpowiedzieć na kilka pytań, więc dzisiaj przychodzę do Was z rozmową z Arkiem – finalistą III edycji “The Voice of Poland”, aktorem teatralnym, aktywnym muzykiem, producentem, autorem tekstów i muzyki. Słowem – człowiekiem całkowicie zakręconym na punkcie kultury! O lekcji, którą przyniósł ze sobą udział w “The Voice..”, muzycznych fascynacjach, zawodowych marzeniach, planowanym wydawnictwie i misji, którą kryje za sobą bycie artystą.

Z.

 

16722600_1394747210570011_4771102149196319347_o

Zuza Iwanowska : Co kieruje artystą kompletnym, autorem tekstów, kompozytorem muzyki z gotowym materiałem na płytę, decydującym się na udział w rozrywkowym programie TV?

Arek Kłusowski : Przede wszystkim potrzeba trafienia do większego grona odbiorców. W pewnym momencie życia jesteś na etapie, że musisz się sprzedać i zrobić coś, co będziesz mógł wykorzystać w przyszłości, by zwyczajnie się rozwijać. Na pewno kierowały mną ambicje. No i potrzeba przeniesienia się do innego miasta. Wiedziałem, że bez ogólnopolskiego sukcesu będzie mi bardzo trudno.

Nie bał się Pan, że udział w “The Voice of Poland” odbędzie się kosztem wielu ustępstw, nawet w wypadku wygrania programu i wydania albumu? Znamy takie przypadki.

Wiedziałem, że idę tam z gotowym materiałem na płytę. Sytuacja była dość kuriozalna. Jestem bardzo asertywną osobą z zasadami niemożliwymi do złamania, a po programie zorientowałem się, że nie mam wpływu na wiele rzeczy. Z tego powodu wydałem bardzo słabego pierwszego singla. To był dla mnie policzek, ale też sygnał, żeby się otrząsnąć i stwierdzić, że to niewarte poświęcania swoich ideałów. Pomyślałem wtedy, że nie chcę robić komercyjnych rzeczy i odchodzę z wytwórni. Prędzej czy później zrobię to, co mi leży w sercu. Trochę to trwało, bo minęły już trzy lata, ale od tej pory zrobiłem bardzo dużo artystycznie fajnych projektów. W tamtym roku nagrałem płytę, teraz będziemy ją wydawać. Jak na trzyletni okres figurowania w świadomości publiczności myślę, że wykonałem tej pracy wiele. Spełniam się w teatrze jako producent koncertów, biorę udział w różnych kolaboracjach, piszę dla artystów komercyjnych. To daje mi stabilizację finansową i pozwala na eksperymentowanie. Na dzień dzisiejszy nie mam ochoty wkraczać w świat komercyjny. Wolę koncerty takie jak ten, które może nie są mocno dochodowe, ale dla mnie wartość emocjonalna jest ważniejsza.

Co, oprócz dotarcia do szerszego grona odbiorców, umożliwił Panu program? Jaka była najważniejsza wyciągnięta lekcja?

Najważniejszą lekcją wyciągniętą z udziału w tak dużym widowisku komercyjnym jest to, żeby nigdy nie ufać ludziom i pozostać tą samą osobą, która nie zmieni się pod wpływem impulsu czy statusu materialnego. Dzisiaj moim największym sukcesem wydaje mi się pozostanie tym samym człowiekiem co kiedyś. Nie mam w sobie emocji, które spowodowałyby, że stanę się narcystyczny albo zarozumiały. Program był dla mnie możliwością zetknięcia się z całym show-biznesem w pigułce. Na fali talent-show możemy pożyć do pół roku. Wtedy jest dużo koncertów, pieniędzy, propozycji. Później zderzenie z rzeczywistością jest dosyć bolesne – ogromny przemiał uczestników. Jeśli nie zainteresujesz sobą słuchacza i nie będziesz wykonywać pracy artystycznej – wszystko przepada. Idąc do programu wiedziałem, że muszę się czymś wyróżnić. Nie spodziewałem się jednak tego, że mój głos okaże się wyjątkowy. Wcześniej miałem z jego powodów wiele kompleksów, wydawał mi się po prostu brzydki. Nie myślałem, że to się komuś spodoba. Dlatego za wszelką cenę chciałem zwrócić na siebie uwagę, żeby ktoś mnie zapamiętał. Dzisiaj, idąc do „The Voice..“, już bym tego nie robił.

Już przed „The Voice of Poland” był Pan czynnie związany ze światem artystycznym – teatrem i muzyką. Kiedy narodziła się Pana potrzeba obcowania ze sztuką?

Miałem to w sobie od dziecka. Zawsze czułem coś niezwykłego słuchając piosenek. Od zawsze miałem też talent kompozytorski. Mając 13 lat pisałem własne utwory, a znajomi nie byli w stanie uwierzyć, że to nie są covery. Pochodzę z małej miejscowości na Podkarpaciu. Jakakolwiek możliwość rozwoju w tamtych czasach graniczyła z cudem. Poza tym w czasach mojej szkoły średniej śpiewający chłopak był obciachem. Przeżywałem z tego powodu tortury. Mimo tego, że chciałem realizować pasję, byłem obiektem kpin i żartów. Płacę dużą cenę za swoją specyficzną osobowość – cierpię na nadwrażliwość emocjonalną. W normalnym życiu, kiedy musisz załatwiać całkiem przyziemne sprawy, strasznie mi ciężko. Wracając do codzienności po spektaklu, wszystko wydaje mi się być łatwe, ale ludzie w Polsce mają tendencję do utrudniania sobie tego – całkiem niepotrzebnie.  Wyznaję pewną zasadę: nie wiem kiedy umrę i dopóki jestem zdrowy, staram się wykorzystać ten czas do maksimum, żeby nie żałować straconego czasu, gdyby coś mi się stało.

Kto Pana inspiruje? Patrząc na wizerunek sceniczny, mam wrażenie, że to naprawdę różnorodne grono artystów.

Nie mam inspiracji. Rozmawiam z ludźmi poprzez muzykę. Poznając kogoś, po chwili wiem z kim mam do czynienia. Zawsze patrzę w oczy i jeśli widzę w nich głupotę, nie tracę czasu na rozmowy. Po drugie, proszę o posłuchanie utworów i określenie swoich emocji. Jeśli wzbudzają jakiekolwiek, wtedy wiem, że warto poświęcić tej osobie uwagę. Lubię blues, jazz, poezję śpiewaną. Ostatnio słucham dużo muzyki filmowej. Cenię artystów, którzy wywołują u mnie ciarki: Arethę Franklin, Ewę Demarczyk, Kasię Nosowską. Wiele skrajnych postaci.

Wróćmy na chwilę do programu. Mam na myśli Pana emocjonalne wykonanie „Still Got the Blues” Gary’ego Moore’a, które podbiło serca jurorów i publiczności. Dzisiaj spotykamy się podczas wspólnej trasy „Jack Moore & Gorczyca i przyjaciele”. Proszę powiedzieć, jak doszło do połączenia sił?

Łukasz powiedział mi, że będzie grał z Jackiem i spytał, czy chciałbym dołączyć.  Zasugerował grę utworów Gary’ego Moore’a, dlatego powiedziałem, że jeśli Jack się zgodzi, to z chęcią dołączę. Te piosenki są bardzo emocjonujące. W każdym słowie niesie się wiele cierpienia i przygód. Nagle 24-letni chłopak z Polski musi to odtworzyć. To wielkie wyzwanie, ale też świetna przygoda, którą na pewno będę wspominać do końca życia. A nasza współpraca nie skończy się na trasie. Planujemy wspólne nagranie utworu, także bardzo cieszę się z tej międzynarodowej kolaboracji.

Interpretacja utworów legendarnego artysty, którym niewątpliwie jest Gary Moore, to spora artystyczna odpowiedzialność. Jak się Pan czuje w tym repertuarze?

Niczym ryba w wodzie, nie wiem jak słuchacze. Uwielbiam takie dźwięki. Gramy w skrajnie różnych warunkach, czasem bez odsłuchu, także może zdarzyć się jakiś fałsz, ale myślę, że najważniejsza jest interpretacja i przekaz emocji. Śpiewam to prosto z serca, a jakie są tego efekty, nie mnie oceniać.

Czy ma Pan zaplanowane kolejne współdziałania artystyczne?

Tak jak wspomniałem wcześniej, będziemy nagrywać wspólnie z Jackiem i Łukaszem piosenkę – pomysł powstał niedawno. Bardzo się z tego cieszę! Co do projektów artystycznych na ten rok, jest ich strasznie dużo. Projekt z Marianem Opanią, kolejny wiąże się z piosenkami Anny Jantar, następny to moja debiutancka płyta. W weekend wchodzę do studia z brytyjskim producentem, co wiąże się z następną płytą. Wziąłem na nią kredyt. To muza wprost z serca. Soulowa-jazzowa z bałkańskimi połączeniami. Producenta, który zrobiłby taką muzykę, szukałem 4 lata. Nikt tego nie rozumiał, aż w końcu znalazł się gość z Wielkiej Brytanii o polskich korzeniach, który podjął się tego zadania. Zrobimy coś niesamowitego! Jestem już w euforii tworzenia! To spełnienie moich marzeń. Nawet jeśli album kupi kilka osób, muszę go wydać.

Skoro mowa o kolaboracjach, proszę zdradzić swoją wymarzoną?

Bardzo chciałbym stworzyć coś z Kasią Nosowską czy Marią Peszek. Może kiedyś się to uda, ale moje początki w programie rozrywkowym mogą być przeszkodą. Podczas III edycji, w której brałem udział, poziom uczestników był bardzo wysoki. Zero fałszów czy sztucznej kokieterii – prawdziwi artyści. Wszyscy gdzieś zaistnieli i do dzisiaj grają koncerty, jednak mimo wszystko dla alternatywnego środowiska moich idolek, mówiąc o tym, skąd się wywodzę, może to budzić niesmak. Dlatego staram się jak najwięcej działać artystycznie, żeby udowodnić, że moja kariera nie jest sztucznie napompowana.

14 lutego 2017 roku premiera singla „Recepta” z Pana debiutanckiej płyty „Mimowolnie”. Czego możemy się spodziewać? No i właśnie! Kiedy pojawi się cały album?

Płyta będzie wydana w tym roku. Takie mam informacje od wydawców. Oddając materiał do wytwórni nie mam wpływu na datę premiery i plan wydawniczy. Przyzwyczaiłem się do tego. To fachowcy. Znają się na tych rzeczach i najlepiej wiedzą, kiedy ją wydać. Co do klipu, specjalnie pojawi się w Walentynki – to pewnego rodzaju przesłanie. Teraz na świecie jest taki czas, że wszyscy mówią, że trzeba być szczęśliwym, zakochanym. Media społeczne lansują nas jako istoty idealne. Tak naprawdę życie to bolesna sprawa i to nie tak, że wszyscy jesteśmy piękni, szczęśliwi, idealni. Życie jest cholernie trudne i żeby pozostać człowiekiem, który może sobie spojrzeć w oczy, jest szczęśliwy i z wzajemnością zakochany, to niezwykle rzadka rzecz. Pisząc utwór bacznie obserwowałem życie moich znajomych. W 90% ci ludzie byli nieszczęśliwi. Bardzo. Opowiedzieli mi wiele historii, które zebrałem w głowie. Na podstawie tego napisałem tekst i muzykę. Klip zrobił Jędrek Guzik – świetny realizator. Być może nikt tego nie zrozumie, ale zależało mi na tym, żeby zrobić go za pomocą światła i dymu. Nie chciałem, żeby odwracał uwagę od bardzo mocnego tekstu.

Powracając do płyty, powstawała jak książka – każda piosenka jest dla mnie kolejnym rozdziałem. To koncept album. Wymagający, offowy. Być może nie osiągnę z nim sukcesu, ale zrobiłem to dla siebie. Pewne rzeczy musiałem przepracować i tego nikt mi nie zabierze. Na płytę zarobiłem sam, więc nikt nie będzie miał do mnie pretensji, czy to odniosło sukces, czy nie. Jeśli miałbym zdobyć uznanie śpiewając o głupotach w komercyjnym radiu, wolę zrezygnować z zawodu.

Na wspomnienie o koncept albumie przyszedł mi do głowy Piotr Rogucki ze spektaklo-koncertem „Płyń” na podstawie „J.P.Śliwy”. Czy Pana albumu również możemy spodziewać się kiedyś na teatralnych deskach?

Bardzo bym chciał. Jednak obecnie nie uda się tego zrealizować. Żeby pozyskać fundusze na taką produkcję, a wiadomo, że nie pokryje tego sprzedaż biletów, trzeba być Piotrem Roguckim – mieć pozycję, znajomości i pieniądze. Poza tym spektakl to masa działań. Produkuję koncert z piosenkami Jantar, na scenie jest 14 osób. Organizacja wydarzenia w jednym mieście to dwa miesiące ciężkiej pracy.

Myślę, że to dobre pytanie na podsumowanie naszej rozmowy. Jaką misję ma artysta, jeśli w ogóle ją ma?

Prawdziwy artysta jest „Mesjaszem”. Chciałby coś zmieniać, coś powodować poprzez swoją egzystencję, a najlepiej – być prekursorem. Przede wszystkim określanie kogoś mianem „artysty” jest zbyt powszechne. To ktoś, kto tworzy coś wyjątkowego i ma poczucie tworzenia czegoś, co wzbudza emocje, często skrajne. Kiedy otrzymujesz od obcych ludzi wiadomości, że coś zadziało się u nich dzięki twojej piosence albo zostają po koncercie, żeby z tobą porozmawiać, to znaczy, że robisz coś dobrego. Prawdziwi artyści nie potrzebują publishingu. Potrafią sami napisać tekst czy kompozycję. Mają trudne charaktery, ale też przysłowiowe „jaja” i nie boją się wyrażać własnego zdania. Jest ich coraz mniej, ale wciąż się zdarzają. To ludzie, którzy przetrwają wszystko i na pewno zostawią coś po śmierci. Mamy teraz bardzo wiele wokalistek, pięknych, które wychodzą na scenę, a ty patrzysz w jej oczy i widzisz, że to zbłądzona owca niemająca pojęcia o tym, co śpiewa. Ktoś napisał jej tekst, ktoś inny muzykę. Ona wychodzi na scenę i najważniejsze, żeby było pokazane trochę ciała. To parodia. Niektórych debiutantów lepiej przemilczeć. A co do bycia artystą, to kiedy spotkamy się za 15 lat i nadal będę na scenie, wtedy będziesz mogła mnie nim nazwać. Póki co, nie wiem, być może mam na niego zadatki.

2 thoughts on ““Płacę dużą cenę za swoją specyficzną osobowość.” – rozmowa z Arkiem Kłusowskim

  1. Kojarzę pana z przesłuchań do Idola. Naprawdę byłam w szoku, że nie udało mu się dostać do finału, ale po lekturze tego wywiadu jestem pewna, że to przez dojrzałość sceniczną i artystyczną Arka, który nie pozwolił sobie zrobić wody z mózgu 🙂 Trzymam kciuki zarówno za rozmówcę jak i za Twojego bloga! 🙂

    Like

Leave a comment